Teresa Torańska

W listopadzie 1984 roku zadzwonił do mnie Jasio Gogacz, umówił się, że wpadnie, wpadł i oznajmił, że chce wydać „ONYCH“. Rzucił nazwę wydawnictwa – „Przedświt“. Nie pamiętam, czy znałam to podziemne wydawnictwo. Chyba nie. Ale też nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wystarczyło, że znałam Jasia.

O tym, że spotykam się z komunistami, rozmawiam z nimi i piszę książkę, wiedział każdy, kto chciał wiedzieć. W ogóle się z tym nie kryłam. Zresztą nie sposób byłoby to nawet ukryć. Chodziłam po mieszkaniach bardzo wielu byłych prominentów, wypytując ich o szczegóły historyczne, sprawdzając fakty, łapiąc anegdoty. O książce rozmawiałam z każdym, kto mógł  pomóc w przybliżeniu mi tego pierwszego okresu Polski Ludowej. Nikt jednak w całości (poza Andrzejem Friszke, którego męczyłam z każdym tekstem) jej nie czytał. Dawałam tylko czasem przyjaciołom jakiś fragment rozmowy, żeby się upewnić, czy robię coś sensownego. A taśmy z nagraniami i gotowe rozmowy chowałam u Mamy. Kasety owinięte plastikiem upychała Mama w torebkach z mąką, a gotowce zaszywała w materacach. Myślę, z perspektywy czasu, że moje pisanie ONYCH, stało się elementem życia towarzyskiego i tak naprawdę, po kilku latach niewiele osób wierzyło, że ta książka w końcu powstanie. Bo ja – nie mogłam się z nią rozstać. Ciągle czegoś mi w niej jeszcze brakowało. Że dłużej nie mogę z nią żyć, zadecydował Mieczysław Moczar. Poszłam do niego posłuchać, co ma do powiedzenia. Miał same okropieństwa. A ja zachowywałam się – jak zwykle przy pierwszej wizycie – grzecznie. I na dodatek wychodząc, gdy z żoną odprowadzali mnie do drzwi, powiedziałam zalotnie: ale z pana duży chłop. Jak mogłam powiedzieć mu komplement! Myślałam, że zwariuję.
Następnego dnia pobiegłam do Darka Fikusa: skończyłam – oświadczyłam. Zostawiłam mu do przeczytania maszynopis. Za dwa dni przyszłam odebrać. Darek był chory, leżał w łóżku. Ciekawe – rzekł. Przysiadłam się do niego na łóżku: – mów. Przyszła Magda, jego żona. Powiedziała: napisała pani bardzo dobrą i bardzo ważną książkę. Naprawdę? Naprawdę. To była pierwsza recenzja.

Zastanawiałam się w jakim wydawnictwie podziemnym ją wydrukować…
Zjawił się Jasio. Znałam go od kilku lat. Był moim dobrym kolegą. Do Jasia miałam zaufanie. Zabrał książkę i potem kilkakrotnie przychodził, wnosząc redaktorskie uwagi. To jest niejasne – trzeba wytłumaczyć, tu – popełniłaś niezgrabność stylistyczną, należy poprawić. Jasio był fachowcem. Każdemu autorowi potrzebny jest redaktor. Jego uwagi respektowałam we wszystkich następnych wydaniach.
Napisałam mu oświadczenie, że przekazuję wydawnictwu „Przedświt“ wyłączność na wydawanie ONYCH na terenie Polski. Przedrukowywał, kto chciał. Ile było wydań podziemnych, nie wiem.  Co i rusz wpadają mi w ręce nowe. Ostatnio widziałam w twardej okładce. I dobrze. ONYCH pisałam w nadziei, że w twardym murze ówczesnej rzeczywistości wybiję choć jedną cegłę. I do dzisiaj traktuję ją – powiem patetycznie – jako mój wkład w naszej walce o niepodległość.

Książka ukazała się na wiosnę 1985 roku. Ładna tekturowa okładka – z pomysłem, malutki druk  na szarym  papierze. Mam kilkanaście przeróżnych wydań zagranicznych na kredowym papierze, z kolorowymi okładkami, ale po latach tylko ten egzemplarz wywołuje we mnie wzruszenie. „Przedświtowi“ za to dziękuję.