Tomasz Dolecki 

Mój pierwszy kontakt z Przedświtem nastąpił na początku 1983 roku. Pewnego dnia Marzena Okońska, która kilka miesięcy wcześniej wciągnęła mnie do pracy przy dystrybucji dwutygodnika KOS i wydawnictw z nim związanych, powiedziała: „Przyprowadzę ci dwóch ciekawych ludzi.” Tymi ludźmi byli Jarek Markiewicz i Wacek Holewiński. I tak się to zaczęło.

Nie minęło wiele czasu, gdy poczułem się człowiekiem Przedświtu, choć moja działalność była w pewien sposób autonomiczna.  Prowadziłem kolportaż mniej więcej 2/3 nakładu książek Przedświtu – początkowo rozprowadzałem je poprzez wspomniane wcześniej kanały KOS-a, później dostarczałem je także do kilku warszawskich struktur „S” i eksportowałem do Gdańska, Krakowa i Wrocławia.

Podstawową rolą drugiego obiegu był przekaz informacji. Tę rolę pełniły rozliczne podziemne gazety i pisma. Innym zadaniem drugiego obiegu było tworzenie równoległego obiegu myśli – to zadanie pełniły wydawnictwa książkowe i periodyki, przekazujące zakazaną wiedzę historyczną, czy wiedzę o totalitarnym świecie, w którym przyszło nam żyć, tworzące niezależną kulturę, nie wykastrowaną przez peerelowską cenzurę. Wśród nich był Przedświt. Z jednej strony było to sprawnie działające podziemne wydawnictwo, w którym kilkanaście pracowitych osób wydawało potrzebne i ważne książki, które nie mogły ukazać się w obiegu oficjalnym. Ale jednocześnie Przedświt niósł ze swoimi książkami coś nieuchwytnego, co odróżniało go dodatkowo od innych wydawnictw podziemnych. Oczywiście, odróżniał go jego zdecydowanie  literacki charakter, jego apolityczny, raczej kulturotwórczy profil, ale też wyraźnie tchnęli w niego ducha twórcy wydawnictwa, każdy tytuł dopieszczając graficznie i edycyjnie, w charakterystycznym, rozpoznawalnym z daleka rycie. Poetycko-malarska percepcja Jarka w doskonały sposób sprzęgła się z perfekcjonizmem Wacka.

Książki Przedświtu cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Było wśród nich wiele bestsellerów, ale były też i książki bardziej kameralne, a jednak tak samo rozchwytywane. Pamiętam, że szczególnym powodzeniem cieszyły się powieści zajmujące się – w mniej lub bardziej kafkowskim duchu – systemem totalitarnym: „Strzępy” Cezarego Listowskiego, „Mięso” Martina Harnicka, czy „Dziady Berlińskie” Henryka Wańka. Myślę dziś, że powodzenie tych tytułów nie wynikało wyłącznie z tego, że „się czytały”, lecz także dlatego, że  – choć przecież ukazywały ponure światy – pełniły rolę pewnego katharsis: zło, które zostało nazwane, było łatwiejsze do zniesienia, a może i do pokonania…

Z Przedświtem immanentnie związana była Warszawska Niezależna Oficyna Poetów i Malarzy, w ramach której ukazywały się tomiki poetyckie. Mogłem obserwować odbiór społeczny tych tomików nie tylko poprzez prostą statystykę, liczbę sprzedanych egzemplarzy, ale też dyskutując na temat poszczególnych tytułów z ludźmi prowadzącymi punkty kolportażu. Oczywiście, inny był odbiór poezji w punkcie zaopatrującym środowiska robotnicze, a inny w środowisku uniwersyteckim. Ale, co ciekawe, w tych pierwszych środowiskach zainteresowanie tomikami poezji wcale nie było znacząco mniejsze, być może też dlatego, że wiele z nich stanowiło perełki edycyjne, odróżniające się od siermiężnych wydawnictw powielaczowych. Zdarzały się, co prawda, tomiki hermetyczne w odbiorze, a także pozycje wydawnicze o charakterze całkiem „nie podziemnym”, które wywoływały dyskusję typu: „Po co my się narażamy na ubeckie represje, skoro można by wydać tę książkę oficjalnie”, ale niemal każda książka, czy tomik poezji Przedświtu zawierały znaczące teksty i w połączeniu z wysokim poziomem edytorskim zdobywały odbiorców nie tylko dlatego, że były z samej swej drugoobiegowej istoty „skazane” na sukces. Trzeba przy tym pamiętać, że w pierwszej połowie lat 80-tych, w stanie wojennym i po nim, kolportaż wydawnictw niezależnych był głównym „nośnikiem opozycyjności”, a ludzie, choć słuchali Wolnej Europy, jednak chłonęli „bibułę” jako przekaz najbardziej bezpośredni, namacalny, a przede wszystkim najszybszy. Ponieważ książki Przedświtu zazwyczaj były pierwodrukami, czytelnik miał poczucie, że jest pierwszym, a więc ważnym odbiorcą.

Istotnym środowiskiem, do którego trafiały książki Przedświtu, było środowisko nauczycielskie. Z jednej strony był KOS, w którym funkcjonowało wielu nauczycieli, ze wspomnianą, nieżyjącą już, Marzeną Okońską (dziś jej imię nosi jedna z warszawskich szkół) – książki Przedświtu trafiały do kilkunastu punktów kolportażowych KOS-a, nawiasem mówiąc,  niezwykle sprawnie zorganizowanych, a kilka z nich było ściśle związanych z pedagogicznym środowiskiem.
Z drugiej strony działała równie aktywnie śp. Jadwiga Jantar, która dla nauczycieli z całej Polski, co dwa lub trzy tygodnie, w niedziele, organizowała niezależne seminaria, dzięki życzliwości Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Oczywiście, książek nie można było rozprowadzać bezpośrednio w trakcie spotkań, ze względu na bezpieczeństwo wszystkich, także Kościoła, który udzielał gościny, ale dzięki kontaktom tam nawiązanym książki te docierały w coraz dalsze zakątki kraju i do środowisk jak najbardziej wskazanych. Miałem dzięki temu nie tylko możliwość sprzedaży znacznej liczby egzemplarzy, ale przede wszystkim poczucie pełnienia istotnej społecznie roli.

Warto wspomnieć kilka innych osób, które odegrały niemałą rolę w kolportażu książek Przedświtu. Jedną z nich był Ryszard Czarnecki, który wywoził co najmniej kilkadziesiąt egzemplarzy do Wrocławia; ważną rolę pełniła Ania Tyszkiewicz, człowiek-omnibus „Solidarności”  Uniwersytetu Warszawskiego, pośrednicząca w kontakcie z kilkoma warszawskimi strukturami „S”; Tomek Tubelewicz i Andrzej  Jurkowski, którzy kolportowali książki w ramach  „Unii”, prężnej struktury „S” w Warszawie  (skazani w głośnym procesie Unii w 1985 roku); Ewa Heynar-Skowrońska, współpracująca z „Wolą” i kolportująca również książki (w 1986 skazana na 8 miesięcy więzienia, a później wyrzucona z pracy w PWN); Jerzy Dąbrowski, który poza prowadzeniem kolportażu w Warszawie wywoził książki do Sokołowa Podlaskiego, i jego mama, prof. Barbara Dąbrowska, związana ze Społecznym Komitetem Nauki, prowadząca także kolportaż wydawnictw niezależnych; wreszcie Paweł Juzwa, który sam stanowił instytucję, wydając m.in. pismo Verbum, a książki Przedświtu rozprowadzał swoimi kanałami dystrybucyjnymi. Książki kolportował też Ryszard Nałęcz-Jawecki, sam także prowadząc działalność wydawniczą. Wymieniam tu kilka najważniejszych osób, nie sposób wymienić wszystkich.

Nie mogę nie wspomnieć o szczególnym, indywidualnym, odbiorcy książek Przedświtu, jakim był ks. Jan Twardowski. Kilkakrotnie dostarczałem mu bezpłatnie pakiety nowych tytułów – zawsze witał je z radością i bardzo pozytywnie wyrażał się o Przedświcie i w ogóle o wydawnictwach niezależnych.

Kolportaż książek Przedświtu dokonywał się wieloma drogami, rozgałęziającymi się coraz bardziej w miarę upływu czasu – zależało mi, żeby książki trafiały w nowe miejsca, nie „kręcąc się” wyłącznie w warszawskim opozycyjnym kręgu, najczęściej uczelnianym. Poza poczuciem dobrze spełnionej misji, dawało to wymierną korzyść w postaci szybkiego zwrotu pieniędzy, co pozwalało na sprawne działanie wydawnictwa. Zdarzały się głosy narzekania, że Przedświt chodzi własnymi drogami, że kolportaż niezbyt „zazębia  się” z kolportażem zaprzyjaźnionych konkurentów – Nowej,  CDN lub Kręgu. Ale do dziś uważam to za pozytyw i sukces, że krąg odbiorców sięgał bardzo daleko, potwierdzając zarazem obraz wydawnictwa niezależnego od kogokolwiek i czegokolwiek, co wydawało się być zamysłem jego twórców.