Ryszard Holzer

Przedświt

 – Rysiek! Rysiek! Zejdź wreszcie do cholery po te książki, nie będę ci ich targał na górę!

Wyjrzałem przez okno. Wacek z ogromną torbą stał pod moim oknem i gapił się w górę. Właśnie odprowadził córkę do przedszkola, do którego chodziła i moja Agnieszka i przy okazji przyniósł – jak to wtedy mówiliśmy – „bibułę”, wydaną przez „Przedświt”.

Tak. Były takie – w sumie śmieszne – momenty. Polska Jaruzelskiego, Wacek pewnie ledwie co wyszedł z więzienia, a tu stoi pod moim oknem z wielką torbą i krzyczy na całe osiedle. Do dziś nie wiem, co mu wtedy odbiło.
Co mogło być w tej torbie? Skoro nasze córki chodziły do przedszkola, to pewnie rzecz działa się gdzieś w połowie lat 80. Więc może to były wspomnienia Adama Bienia? Albo któryś z numerów „Kultury Niezależnej”, „Oni” Torańskiej, czy „Początek?” Szczypiorskiego?

Tych książek było tak wiele, a mój skromny związek z „Przedświtem” ograniczał się w zasadzie do kontaktów towarzyskich z jego twórcami, wydania w 1984 roku tomiku „Kilkanaście wierszy” ze świetnymi rysunkami Łukasza Ługowskiego (Łukasz wybrał sobie pseudonim Junosza, a ja opublikowałem wiersze jako Marek Mayer) i wreszcie kolportowania książek i pism.

Tak naprawdę to nie wiem wiele o samym „Przedświcie”. Pamiętam jednak sam początek. Był rok 1982, brałem wtedy udział w pracach nad paroma pierwszymi numerami „Wezwania” i nagle okazało się, że Jarek Markiewicz wie, jak to „Wezwanie” wydać. I pamiętam to moje zdziwienie – że ktoś taki jak Jarek, człowiek tak subtelny, tak delikatny, tak wrażliwy, jest w stanie zająć się czymś tak konkretną i przecież dość niebezpieczną działalnością. A potem Jarkowi i Wackowi z tego wydawania „Wezwania” zrobiło się wydawnictwo.

Nie zadawało się wtedy niepotrzebnych pytań, więc moja wiedza o „Przedświcie” jest w sumie skromna. Potem okazało się, że z wydawnictwem współpracowały rozmaite osoby, które znałem, a których działalności najwyżej się domyślałem. Bałem się jak diabli – przynajmniej do jakiegoś 1987 roku – i wolałem za dużo nie wiedzieć. Do dziś żałuję, że pamiętam tak mało nazwisk i adresów, pod które dostarczałem bibułę. Zostali mi w pamięci ci, z którymi kontakty miałem wcześniej i później – odwiedzałem z bibułą Geremków, pana Artura Międzyrzeckiego i panią Julię Hartwig, państwa Rymkiewiczów, Kazimierza Dziewanowskiego, Antka Pawlaka i Piotrka Bratkowskiego, Janka Strękowskiego i Ewę Nawój, Wieśka Bielińskiego, całe mnóstwo młodszych i starszych dziennikarzy, pisarzy, naukowców, moich przyjaciół i kolegów. No i oczywiście całą rodzinę swoją i żony. Ale tylu, tylu innych nazwisk i adresów już sobie nigdy nie przypomnę…

Tym wszystkim ludziom paskudnej epoki komunizmu jestem bardzo wdzięczny (a w tym kontekście szczególnie Jarkowi i Wackowi), że mogłem się z nimi spotykać. Na co niestety w dzisiejszych cudownych czasach kapitalizmu wszyscy tak mało mamy czasu…

No i jeszcze jedno chciałem napisać na koniec. Byłem wtedy u Jarka częstym gościem. „Przedświt” to był dla mnie nie tylko Wacek i Jarek. To była także Ela, „Promyk”. Tak cudowna, wspaniała osoba…