Moje związki z Przedświtem: od dziury w płocie po… dziury w pamięci
Jeśli można w ogóle coś zawdzięczać „wojnie jaruzelskiej” to z pewnością dar spotkania z ludźmi, z którymi nasze drogi by się w normalnych warunkach mogły nie skrzyżować oraz przyjaźnie, które zrodziły się i wypróbowały podczas wspólnych knowań ku obaleniu komuny. Czasem pomógł zbieg nietypowych przypadków choć, trzeba przyznać, zadziwiająco konsekwentnych…
13-ty grudnia „roku pamiętnego” zaskoczył mnie, wytrawną już czytelniczkę drugiego obiegu, podczas stypendium w Danii. W całej Skandynawii natychmiast rozpoczęły się akcje poparcia dla Solidarności i na kolejnym wiecu spotkałam jedną z organizatorek, mieszkającą na stałe w Danii Polkę. Natychmiast się z Bogusią i jej duńskim mężem zaprzyjaźniliśmy. Razem też z nimi martwiłam się o brata Bogusi, Wacka, internowanego „za niezależne wydawnictwa”.
Kiedy po paru miesiącach dramatycznych wahań i miotania się między Danią i Anglią podjęłam decyzję powrotu do kraju, pożegnalny wieczór spędziłam właśnie u Bogusi. Zaopatrzyła mnie w adres mieszkających w Radości rodziców i paczki „pierwszej potrzeby” w wojennym PRL-u, z myślą o internowanym Wacku. Po przyjeździe, w pełnej konspiracji, wybrałam się do Radości wioząc skandynawskie zapasy do przekazania uwięzionemu opozycjoniście. Ku memu zdumieniu jeszcze tego samego dnia mogłam się spotkać i z nim samym bowiem słabującego Wacka komuna łaskawie przeniosła do miejscowego szpitala. Wyobrażałam sobie super konspiracyjną akcję, gubienie tajniaków i inne takie dreszczyki jak z partyzanckich opowieści… A tu, ot tak, po prostu z dziury w płocie szpitala wyłonił się szczupły chłopak w dżinsach…
Tak to moje kontakty z Wydawnictwem Przedświt zaczęły się od… dziury w płocie, a niektóre ich przejawy spróbuję spisać walcząc po tylu latach z dziurami w pamięci.
Życie podziemne wciągnęło mnie natychmiast i to w różnych środowiskach – od akademików po górników dołowych, ale przede wszystkim w mojej rodzinnej Podkowie Leśnej. To w tutejszym kościele pod skrzydłami księdza Leona Kantorskiego z inicjatywy Bohdana Skaradzińskiego powstał Parafialny Komitet Pomocy Bliźniemu. A że bliźniemu trzeba było pomóc także w dotarciu do prawdy – na niedzielnych Spotkaniach z Autorem niestrawni dla komuny pisarze, dziennikarze czy solidarnościowi działacze głosili sprzed ołtarza to na co nigdy by nie pozwoliła cenzura.
Ta mnogość „słusznych” kontaktów i gąszcz przenikających się działań powodowały, że możliwa była twórcza wymiana w obie strony. Znajomości z Przedświtu owocowały zaproszeniem literackich sław na Spotkania z Autorem, a bohaterowie tych spotkań stawali się pisarzami Przedświtu. W wyniku takiej „wymiany barterowej” w kościele u ks. Kantorskiego zawitali Barbara Sadowska, Ryszard Krynicki i wielu innych. Za to ze strony Podkowy, w gronie autorów Przedświtu znaleźli się Bohdan Skaradziński czy Tomasz Burek. W Podkowie, w konspiracyjnym tyglu smażyły się też i inne sprawy wydawnicze, choćby kiedy reprezentowałam Przedświt, gdy po wpadce wydawnictwa Krąg trzeba było przejąć druk książki Adama Bienia… Wraz z Akosem Engelmayerem jak bratankowie sklejaliśmy dwujęzyczny tomik poezji polskiej i węgierskiej My i Wy, przekraczając granice Bloku. Podkowa też jak gąbka wchłaniała książki Przedświtu, a niekiedy „trefny” transport papieru czy tomików został tu bezpiecznie ukryty.
Nie sposób opisać nawet części większych i mniejszych knowań oraz wypitych herbat co sprawiało, że moja obecność w „sferach Przedświtu” nabierała charakteru spójnej mozaiki opozycyjno-towarzyskiej. Trochę kolporter, trochę sprawca lub pośrednik wydania różnych książek, a z pewnością przyjaciółka domu (także wydawniczego). Wpadałam do Promyka i Jarka, bywałam u Ewy i Wacka, a oni przyjeżdżali do mnie na spektakle teatru domowego…
Choć w Przedświcie drukowane były niektóre numery redagowanego przeze mnie niezależnegoSerwisu Ochrony Środowiska oraz mój Raport o stanie środowiska – Polska 80. to jednak nie wyglądało na to, że kiedykolwiek będzie mi tu dane zostać autorką beletrystyki. Aż tu nagle… W roku 1988, w schyłkowej komunie, dostałam naukowe stypendium w Oksfordzie. Kiedy znów znalazłam się na Wyspach, uderzyła fala wspomnień… Londyn, Sylwester 1982, Solidarity with Solidarity, emigrantka z woli Wrony… Wkrótce w oksfordzkiej bibliotece obok naukowych czasopism leżał literacki brulion i mój fachowy artykuł powstawał nieproporcjonalnie wolniej niż kolejne rozdziały powieści… Kolega z Oxford University przyłapał mnie kiedyś na poprawianiu rękopisu i zapytał czemu nie piszę na komputerze. Eh, te moje wywody, by ukryć przepaść cywilizacyjną i nie przyznać się, że nigdy dotąd nie miałam okazji… W Oksfordzie też poznałam osobiście Normana Daviesa i pełna dumy pochwaliłam się, że Przedświt, z którym współpracuję, wydał właśnie Boże Igrzysko. Norman nie wyglądał jednak na zachwyconego, a nawet zaczął coś niezbyt grzecznie nawiązywać do poczynań wydawców, którzy nie mają zwyczaju pytać autorów o zgodę. A tu lata były wciąż takie, że nie mogłam ot, tak po prostu, zadzwonić do Przedświtu i dowiedzieć się gdzie powstało niedomówienie… Robiłam co mogłam i szybko z Normanem i jego polską żoną Myszką zaprzyjaźniliśmy się, a ponieważ Norman wybierał się właśnie do Polski, namówiłam go, by zatrzymał się w Podkowie u Ani i Jacka Maziarskich, wierząc, że jako tłumacze wiele wyjaśnią. Nie tylko tak się stało, ale i nawiązały się trwałe relacje Daviesów z Podkową.
Po powrocie do Polski, kiedy rękopis książki był już gotowy, a krytyka literacka Przedświtu z Jarkiem na czele „dopuściła do druku” okazało się że to nie koniec raf. Do szczytu ówczesnej techniki – legendarnej IBM-ki kolejka była długa. Trud jej pokonania spadł na barki Eli „Promyka” co do dziś czule wspominam, ze smutkiem, że nie mogę już Jej tego powiedzieć… Następnie kolejka do druku, gdzie wielcy autorzy mieli pierwszeństwo – ja byłam wszak skromną debiutantką. W międzyczasie przyszły „wybory przełomu” i zwątpiłam w szansę zostania autorką drugiego obiegu. Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk dogorywał, a ja wciąż swego „dzieła” nie widziałam pod strzechami. I znów dobre kontakty w różnych podziemnych kręgach zaprocentowały. W sukurs przyszli przyjaciele z Wydawnictwa Rytm. Pamiętam wzruszenie kiedy Bolo Jabłoński po jesiennej wichurze, która zerwała linię elektryczną przy świeczkach, prezentował gotowe blachy…
„Krótka smycz” zapachniała świeżą farbą w końcu roku 1989, a rok 1990 na okładce to marketingowy zabieg w celu utrzymania dłużej nimbu nowości. Była też i uroczysta promocja – w jedynej funkcjonującej jawnie księgarence książek drugiego obiegu prowadzonej na Pradze przez Jana Piekutowskiego. Przypis dla młodzieży – książki podziemne były wtedy towarem mniej deficytowym niż zdobyte z trudem na promocję wino… Mimo, że „Krótka smycz” została wydana już w ostatnich miesiącach 1989 roku to może się szczycić, że powstała „poza zasięgiem cenzury”. Musiało bowiem upłynąć jeszcze sporo czasu by Sejm przyjął ustawę o zniesieniu cenzury i by w czerwcu 1990 ustawa ta zaczęła w końcu obowiązywać. Na tym mogłabym skończyć odpowiedź na pytanie „jak zostałam autorką Przedświtu” gdyby nie pewien „ciąg dalszy”. W kilkanaście lat później książka „wpadła” w ręce moich studentów, dla których to okazała się powieścią: a) historyczną o zamierzchłych czasach kiedy, nie można było dostać paszportu, b) zjawiskiem egzotycznym – bo kto to może czytać taki drobny druk. Zmobilizowali więc mnie do comeback’u – dla czytelników, którzy w TAMTYCH CZASACH co najwyżej „nosili koszulę w zębach”. Eksperymentu podjęła się oczywiście znów oficyna o rodowodzie z drugiego obiegu. Tak to w dniu wejścia Polski do Unii Europejskiej w maju 2004 „Krótka smycz” ukazała się „normalną” czcionką w Wydawnictwie MOST z adnotacją na stronie redakcyjnej: I wydanie: Wydawnictwo Przedświt 1989…