Piotr Mitzner

Bez puenty

W pewnym momencie pojawiło się wydawnictwo, którego nazwa kojarzyła mi się z prasą socjalistyczną początku wieku, a znak firmowy – kogucik, ze znalezionymi na strychu opakowaniami po proszkach od bólu głowy. Mnie takie skojarzenia się podobały.

„Przedświt”, niosąc tyle nadziei w swojej nazwie, szedł jak burza. Książka za książką, brał na swoje barki wydawanie czasopism. Byłem w „Kręgu”, ale zaczęły nas nękać kłopoty – wpadki. Trzeba było ograniczyć ilość wydawanych książek. Wtedy przyjął je „Przedświt” i wydał, i są. Mam je do dziś na półkach, bo niestety w wolnej Polsce nikt ich nie wznowił.

Trzeba pamiętać, że „Przedświt” wydał książki ważne w tamtym czasie i ważne do dziś. Nie będę wymieniał wszystkich, ale te, które mam w najbliższej pamięci: Onych Torańskiej, pamiętniki Adama Bienia, zapiski Lidii Czukowskiej o Achmatowej, rozmowy Beresia z Konwickim, Czeskie rozmowy Lederera, Dziady berlińskie Henryka Wańka.

Jednym z szaleństw „Przedświtu” były bardzo starannie wydawane tomiki poetyckie (w obwolutach, z grafikami), czyli coś, czego unikały duże firmy podziemne. Mało tego, były to zbiorki tekstów oderwanych – można by sądzić – od rzeczywistości. To była ekstrawagancja, ale świadcząca o prawdziwej wolności. I tą okrężną drogą podkopująca system.

W „Przedświcie” ukazał się mój, właściwie debiutancki, tom wierszy. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się tak szczególne i ważne spotkanie z wydawcą-redaktorem. Jarek Markiewicz, poeta z pokolenia nieufnych, ale inny (i od rówieśników-pisarzy i nietypowy podziemny wydawca), malujący na swoich obrazach ciszę i głębię,  jest  człowiekiem głębokich doświadczeń duchowych i gdybym go zobaczył lewitującego nad dachami Krakowskiego Przedmieścia, a przy tym opowiadającego pikantne anegdoty, wcale bym się nie zdziwił. I właśnie on pokazywał w pracy nad tomikiem, że wiersz też można zredagować, że można przesuwać jego segmenty, majstrować przy puencie.

Właśnie z tymi puentami mieliśmy zgryz. Jarek nie lubi mocnych finałów. Rozumiem, że woli, by tekst się nie zatrzymywał, a szedł sobie dalej. Tak niech też będzie tu.