Maria Ostrowska 

Dat nie pamiętam. Króciutko w Tygodniku Wojennym. Z rekomendacji Zyty Oryszyn i Andrzeja Kaczyńskiego w Wydawnictwie Przedświt i jednocześnie w Kulturze Niezależnej. Taki mój skromny udział w drugim obiegu wydawniczym.

Wyglądało to mniej więcej tak: praca zawodowa, prowadzenie domu… Wszystkie późne popołudnia, noce, wolne soboty i niedziele – pisanie, pisanie na maszynie. Rodzina bardzo mi pomagała we wszystkich obowiązkach. Łącznie z siedmioletnim wtedy Bartkiem stojącym na czatach, żeby w razie pojawienia się patrolu milicji przybiec szybko do domu. Ale jakoś wszystko odbywało się bez większych wstrząsów.

No, może nie całkiem. Jeden wstrząs „pralkowy”. A było tak: w kuchni, pod oknem maszyna do pisania (pilny tekst do skończenia), ja kaleka – palec wskazujący lewej ręki – cztery szwy. Łupałam jakiś zamrożony ochłap. Na gazie kocioł z bielizną, na środku pralka Frania. Taką scenerię zastaje Wacek.
Mija kilka dni i pewnego dnia wieczorem przyjeżdżają Holewińscy z wystaną i kupiona przez Ewę pralką automatyczną, która służyła mi parę lat.

Drugi wstrząs: ostatnia w Polsce wizyta Breżniewa. Ulica Sobieskiego obstawiona, jakieś patrole, sprawdzanie dokumentów, sprawdzanie pracowników biur w okolicy URM-u (Bagatela, Flory, Szucha). Zatrudniona byłam w jednym z biur przy Flory. Zastępowałam koleżankę w sekretariacie. Wchodzi pan i mówi, że nie ma kadrowej, a on musi zostawić do aktualizacji listę pracowników. Moje nazwisko podkreślone na czerwono, coś napisane obok i zamazane. Pamiętam, że jeszcze jeden z pracowników też podobnie potraktowany. Trochę się przestraszyłam, bo w domu kilkadziesiąt egzemplarzy książki Tadeusza Nyczka. Pakuję trzy nesesery. Wsiadłam z Bartkiem do taksówki (taksówkarz znajomy). Jedziemy na Sielecką. Na wysokości Idzikowskiego zatrzymuje nas patrol. Jest noc. Podchodzi jeden żołnierz? Zomowiec? Borowik? Nie pamiętam – mundur moro. Mówimy, że jedziemy do szpitala na Litewską. Prosi o dowód osobisty. Sprawdza miejsce zatrudnienia – pieczątka Tygodnika Solidarność… Omiata wzrokiem wnętrze taksówki, pochyla się do mnie, całuje w rękę, oddaje dowód, salutuje i odchodzi. Ja w szoku, taksówkarz również. I oczywiście jedziemy na Sielecką…